Translate

sobota, 11 stycznia 2014

O Miśku, szydełkowaniu i kartek wysyłaniu.


Zacznę od Miśka...Post bez Miśka to post stracony :-). Ale jak mogę nie pisać o Miśku skoro jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu (oczywiście w hierarchii najważniejszych w mym życiu osób prym wiedzie Maleństwo- bo jakżeby inaczej).
Co mogę napisać dzisiaj o Miśku? Ano, to że czasem jego beztroska i egoizm doprowadzają mnie do szału. Misiek ma swój mały świat i żyje w nim według swoich własnych reguł (oczywiście w towarzystwie Pana Parkinsona). Żadne prośby czy groźby nie zmienią zasad jego działania, żadne rady nie są brane pod uwagę... Misiek wie wszystko najlepiej, a już szczególnie biegły jest w dziedzinie swojej choroby. Jego choroba jest również wymówką na wszystko: na złe samopoczucie, na spóźnienie, na bałagan który robi gdziekolwiek się pojawi, na lenistwo itp, itd, itd (jak pisał klasyk czyli Osiecka w "Okularnikach";-)
Ale do rzeczy... A rzecz w tym, że Misiek wymyślił sobie, że będzie chodził spać między 3:00 a 5:00 nad ranem, a wstawał około południa. Wiem w czym rzecz. Otóż Misiek jest leczony (oprócz głębokiej stymulacji mózgu) pompą apomorfinową (apomorfina nie ma nic wspólnego z morfiną oprócz nazwy, a tym samym Misiek morfinistą nie jest). Jest to lek podawany podskórnie. Rano włączamy pompę (wkłuwam się pod skórę na brzuchu i instaluję mały wenflon) zaś przed zaśnięciem pompa powinna być wyłączona i odinstalowana. Miśkowi chodzi właśnie o jak najpóźniejsze wyłączenie pompy. W związku z tym błąka się po mieszkaniu, przysypia w fotelu po to tylko, aby pompa działała jak najdłużej. Oczywiście przekonywanie, że jego teoria nie ma sensu ( ponieważ jeśli kładzie się późno- również późno wstaje i pompa startuje dopiero od południa, a gdyby kładł się wcześniej- wstawałby wcześniej i pompa startowałaby wcześniej) nic nie daje. Jego durnowata teoria jest nie do obalenia.
APO
A pompa apomorfinowa wygląda tak.( fotografia pożyczona ze strony www.youngandshaky.com)

Oprócz tego, że taki tryb życia nie jest wskazany dla Miśka (parkinsonicy powinni być systematyczni  wypracować codzienną rutynę- to ważne dla ich prawidłowego funkcjonowania), dodatkowo jego nawyki dezorganizują mi dzień. Bo do południa praktycznie jestem uziemiona. Najpierw go budziłam. Budzenie trwało kilka godzin i budziłam go od trzech do pięciu razy. W końcu... zrezygnowałam.
Kolejnym problemem są ćwiczenia, które po to, aby funkcjonować w miarę normalnie powinien wykonywać codziennie, a nawet kilka razy dziennie. Nie ćwiczy...Zasiada w południe albo jeszcze później w fotelu z komputerem i tak siedzi do rana (z przerwami na klopa). Prosiłam go, tłumaczyłam (z resztą  co mam mu tłumaczyć skoro sam o tym wie, bo w dziedzinie choroby Parkinsona biegły jest), że jest potrzebny mi i Maleństwu, że taki tryb życia nie prowadzi do niczego dobrego- to prosta droga do wózka inwalidzkiego i szybkiego postępu choroby. "Tak, tak. Ja wiem.. Muszę się za siebie wziąć". I niestety na tym się kończy.
Nowy Rok stał się dobrym momentem na zmiany i Misiek uroczyście mi obiecał, że zmieni swoje nawyki, zacznie ćwiczyć i dbać o siebie i......ggg.....uzik z pętelką. Dziś jest 10 stycznia. Misiek jak spał tak śpi. Dotychczas na ćwiczenia nie poświęcił ani minuty.
Dzisiaj przelała się czara goryczy. Misiek miał spotkanie z psychologiem  o 11:00. Oczywiście dla Miśka to baaaardzo wczesna pora. Budziłam go..."Mam wszystko pod kontrolą"- taką odpowiedź usłyszałam. Oczywiście musiałam nieźle przycisnąć pedał gazu w samochodzie, żeby zdążyć na czas- tak ta "samokontrola" się zakończyła. Misiek bez śniadania, niemalże wprost z łóżka (pomijając 10 minutowy pobyt w łazience), z dyskinezami- oczywiście o przejściu 100 metrów z samochodu do budynku przychodni nie było mowy. Próbowałam go przewieźć na siedzeniu chodzika i...lepiej pominę szczegóły. Spotkanie się nie odbyło ponieważ Misiek był tak spocony z powodu dyskinez, że odkleił mu się wenflon na brzuchu, rurka wyszła spod skóry, apomorfina przestała płynąć,  i Misiek stracił formę, a jak już zobaczył, że pompa nie podaje leku to wpadł w taką panikę, że już nie dał rady ruszyć ani ręką ani nogą i jeszcze mu się oczy dodatkowo zamknęły. Oczywiście kiedy już (przy dużej pomocy doktora L.) doholowałam Miśka do samochodu, jego ogromna niemoc od razu ustąpiła na rzecz niemocy zwyczajnej- czyli miejsce we własnym samochodzie obok własnej żony (a nie w gabinecie lekarskim na przeciw obcego faceta) zadziałały jak doza apomorfiny.
A gdyby ten dzień był zorganizowany inaczej, gdyby Misiek wstał odpowiednio wcześnie, miał czas na zjedzenie śniadania, ubranie bez pośpiechu i spacer (a nie wyścig) z samochodu do przychodni, wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej. Zaoszczędziłby stresu sobie i mi, a sesja z psychologiem odbyłaby się normalnie.
I co z takim Miśkiem zrobić? Dać ostatnią szansę po raz setny i liczyć na poprawę??? A może ukarać, ucho oberwać czy coś??? Jeszcze nie podjęłam decyzji...
Miś
Na oberwane ucho każdy miś musi sobie zasłużyć ;-) (K. Siesicka) 

Są pewne umiejętności, których nigdy nie zapominamy mimo, że nie wykorzystujemy ich nawet latami. Tak jest z jazdą rowerem, albo pływaniem, albo...szydełkowaniem. Ostatni raz szydełkowałam na ZPT w ósmej klasie (gdyby ktoś nie umiał rozwinąć skrótu ZPT wyjaśniam- Zajęcia Praktyczno Techniczne) i o dziwo nadal umiem szydełkować. Do prób po latach zachęciły mnie dziewczyny z blogów  www.kotburykot.blogspot.com  oraz www.podnorweskimniebem.blogspot.com. Może nie jestem mistrzem w dziedzinie szydełkowania, ale...jest to zajęcie relaksujące i sprawia mi radość. Porwałam się nawet na taką rzecz jak pled o wymiarach 2m na 1m. Robiłam go chyba z 3 miesiące, ale miałam kilkudniowe przerwy. Oczywiście są pewne niedociągnięcia, trochę słabe wykończenie i nierówności, ale na łóżku Maleństwa prezentuje się całkiem nie źle i dumna jestem z siebie strasznie.

Przed świętami kupiłam sobie książkę o szydełkowaniu z kilkoma prostymi projektami- między innymi z girlandą z kolorowych szydełkowych gwiazdek. Pomyślałam, że fajnie będzie wyglądała na ścianie u Maleństwa. 
Koszyczek- gazetownik kupiłam na wyprzedaży w Ikei.
Gwiazdki będą połączone i zawisną w pokoju Maleństwa. Lulka- dziewiarka inaczej ;-)
Podoba mi się jeszcze haft krzyżykowy, ale nigdy tego nie robiłam. Tymczasem zakupiłam sobie gazetkę o tej tematyce (również ze względu na kalendarzyk w stylu vintage jako dodatek). Wzory są urocze. Może kiedyś się skuszę.
 
W okresie międzyświątecznym spotkaliśmy się z naszymi starymi znajomymi, których bardzo lubimy. Są to rodzice najlepszej przyjaciółki Maleństwa- Rózi (w zasadzie wszyscy nasi znajomi, z którymi utrzymujemy kontakty towarzyskie są rodzicami przyjaciół Maleństwa). Znamy się od sześciu lat prawie. W związku z naszą przeprowadzką na drugi koniec miasta kontakty się nieco rozluźniły, ale nadal staramy się spotkać kilka razy do roku, mailujemy do siebie i wysyłamy sms-y, a Maleństwo z Rózią piszą do siebie listy, wysyłają kartki i nadal są najlepszymi przyjaciółkami. Rodzice Rózi to małżeństwo irlandzko- holenderskie. Mimo naszej miernej znajomości języka angielskiego zawsze jakoś świetnie się nam rozmawia.
Ale do rzeczy...Otóż Mama Rózi pokazała mi stronę internetową www.postcrossing.com. Strona istnieje od wielu lat, ale nigdy o niej  nie słyszałam. Idea działania "Postcrossing" bardzo mi się spodobała. Polega na przesyłaniu kartek pocztowych osobom na cały świecie, wylosowanym z grona zarejestrowanych użytkowników. Na stronie należy założyć własny profil, można określić preferencje dotyczące tematyki kartek i do dzieła. Założyłyśmy profil Maleństwu. 
Jest bardzo podekscytowana oczekując na pierwszą kartkę. Sama wysłała 5: do Rosji, Niemiec, Holandii, USA i na Białoruś. Zastanawiam się nad założeniem własnego konta. Uwielbiam kartki zwłaszcza takie stylizowane na stare, albo stare czarno- białe fotografie, i jeszcze takie z motywami aniołów i wróżek. Znalazłam fajną stronkę z wzorami kartek, które można sobie zamówić on- line link tutaj. Do najtańszych nie należą niestety, ale skusiłam się na kilka. Aktualnie czekam na przesyłkę. W dzieciństwie zbierałam kartki- takie z portretami dzieci i znaczki- miałam duży niebieski klaser. Nawet nie pamiętam co się z nimi stało. W każdym bądź razie zmieniłam upodobania i zaczęłam zbierać plakaty zespołów z gazet i zarówno kartki jak i znaczki poszły w zapomnienie. Mogłabym teraz z nie małą przyjemnością powrócić do hobby sprzed lat...
Oj coś ten post długaśny mi się zrobił... Kończyć trza ;-). Mam nadzieję, że nie zostaliście zanudzeni na śmierć :-)

Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz